Czasami w systemie trzeba zrobić
jakieś cuda, których zwykły użytkownik dokonać nie może, bo nie ma uprawnień,
wobec czego wymyślono specjalną zabawkę z zestawem uprawnień o wiele szerszych,
przyznawaną do wykonania konkretnych działań. Ponieważ zabawka może być użyta
niewłaściwie to trzeba kontrolować i jest sobie procedura. Prosta a logiczna:
jeden używa, drugi akceptuje w terminie z góry określonym. Ten drugi przed
akceptacją sprawdza rzeczywiste poczynania pierwszego w systemie, ocenia ich
zasadność i ewentualnie komentuje. Niby wszystko jasne i każdy wie co ma robić,
ale zdarzają się sytuacje nieprzewidziane, takie jak błędy systemu, który
zapycha się zbyt dużą ilością chłamu. Z takim systemem nic już zrobić nie można
sensownego [ no dobra, można, ale trzeba zapłacić, a płacenie to nie jest to o
co chodzi ] i do rejestru dobrać się nie idzie, wobec czego akceptant nie
sprawdzi co realnie zostało zrobione, a więc nie ma podstaw do
"przyklepania" działalności użytkowniczej w określonym i jakże ważnym
terminie. Co w związku z awarią robi normalny człowiek? Normalny człowiek
zgłasza sytuację Jaśniepaństwu Admiństwu, którzy mają wgląd w system i razem
dumają co z tym fantem zrobić. W przypadku opisanej sytuacji to nawet JPA nie
poradzą, bo zapchanie systemu wynika z braku miejsca, a tego nawet swą wielką
mądrością z niczego nie wytworzą. Powszechnie stosowanym remedium jest zatem
anulowanie konkretnego przypadku manualnie, ale tylko na wniosek poszkodowanego
i z podkładką od niego odpowiednią, zwykle e-mailem [ który zdaniem w tej
sprawie zarządzającego JPA, czyli moim, jest kijową opcją, bo nie dość, że
łatwo zgubić, to i nawet niezgubione w razie niespodziewanego nalotu
audytorstwa trudno znaleźć ]. Zarządzam więc utworzenie odpowiedniego żądania w
systemie biletowym - czyli takim, który dla żądania utworzy konkretny "bilecik"
z numerkiem, datą, opisem problemu, danymi zgłaszającego i takimi tam; a także
z jasno wyrażoną akceptacją, pozwalającą przesunąć problematyczny wpis. Po co
ten przydługi wstęp? Bo znalazł się marudny.
Piszę do delikwenta kilka emilów
w ciągu tygodnia z powodu tego, że "wisi" mu kilka akceptacji zabawek
nadzwyczajnych i co on na to powie w związku z faktem, że są przeterminowane.
Na pierwsze dwa emile nic nie napisał, na kolejny, że on błędy ma i wobec tego
nie może zaakceptować tych, a i jeszcze ze cztery takie ma nieprzeterminowane.
No dopsz, nie powiedział wcześniej to trudno, niech mu tam będzie. Tłumaczę
zatem, jak komu dobremu, że bilecik, że opis, że niestety, ale będzie musiał
polegać na wyjaśnieniu użytkownika i że wyjątkowo tak zadziałamy. I cisza. Przed
kolejną kontrolą stanu zabawkowego piszę znowu, że niech wreszcie bilecik
wyprodukuje to zrobimy porządek, bo jak nie to będzie wisieć i wisieć i
zbawienia czekać. Myślałby kto, że posłucha.
Otóż nie, on nie zrobi, booo…
czuje się NIEKOMFORTOWO i w związku z
tym nie będzie bileciku, bo on ma błąd i co to za błąd i skąd i ojejku. A pan
to poważny, głowa, szef, te sprawy – to myślałam, że sobie wyczytał co za błąd,
z czego wynika i zakumał jak to się ma do systemu, ich pracy, etc. Powtarzam
cierpliwie, że system przeładowan, że nic nie zrobimy, że bilecik, że
anulujemy. Nie, bo on chce przeczytać proces [ nie mamy pana procesu
rozpisanego, i co pan nam zrobi? ], bo
on nie rozumie i co on ma zrobić i proces, bo tak, a kopie emila do prawie
wszystkich świętych, bo do swego regenta napisał i do króla pana też. No to
abarot i jeszcze raz jadę z tłumaczeniem, do znudzenia: system, przeładowan,
nie da rady, wyjątkowo, ja się zgadzam, że to inaczej niż kontrola, ale nie da
się, no nie uradzim i tak dalej, a na dokładkę swojego regenta dorzucam do
listy mailingowej, niech se poczyta telenowelę. Ktoś by pomyślał, że trafi, bo
człowiek na stanowisku to chiba powinien inteligentny być. A tu rzyć blada. To
nieoficjalne, on nie zrobi, on ten problem ma od roku i to nie tak powinno być
i jest problem, trzeba znaleźć źródło, on bileciku nie zrobi! Nawet grzywka mię
opadła. Bo tak:
1.
Źródło –
źródło to w komunikacie błędu jest, doczytałby to by wiedział
2.
Źródło –
wyjaśniałam trzy razy specyfikę i kwestię tego, że nawet jako JPA wyżej rzyci
nie podskoczę
3.
Nieoficjalny
proces – stosowany, znany, tyle, że nie został rozpisany, w dodatku jest
odpowiedzią na specyficzny problem, który nie występuje gdzie indziej jak na
działce tego pana
4.
Nieodpowiedni
proces – fszysko fajno, ja wiem, że nie tak powinno, ale skoro jest i on wie i
całkiem nie ma na tyle zaufania do pracowników, to czemu wcześniej nie
powiedział nic, tylko stosował i było dobrze, a teraz nagle foch i skarżymy?
5.
On nie
będzie, on się nie zgadza – no to jak
sobie przez ten rok radził, skoro problem tak długo trwa?
6.
Bilecik
nie – jakby składał bileciki co problem, to byśmy wiedzieli dokładnie ile tego
było i można by się udać do króla i regentów i pokoncypować konkretnie, a nie
na "aboktoś problem miał kiedyś tam, średnio pamiętam, emil się zgubił,
ale było"
7.
Ogólnie –
czemu w ogóle nie zgłosił od razu problemu, tylko się focha jak mu przypomnieć,
że coś przeterminowanego ma?
Ze względu na wyżej wymienione
okoliczności grzecznie odpisałam ponownie, że ja nie mogę nic, rozwiązaniem
jest albo płacić albo takie jak proponuję. A skoro problem ma od roku, a
zaległości większych jak jeden okres przedawnienia nie ma to czy uprzednio
jednak mógł załatwić sprawę procesem opisanym przeze mnie, tyle, że bez
bileciku czy też ma jakiś sposób na dobranie się do rejestru, a jeśli tak to
niech nam powie. Hipokryta jeden, no!
Ludzie są głupi i leniwi... Albo są jeszcze bardziej głupi, bo nie są leniwi... Albo są tak leniwi, że ich głupota musi ewoluować, bo się przestaje mieścić... Mamy szczęście należeć do tej trzeciej grupy.:D
OdpowiedzUsuń